Kategorie DzieckoHistorieMama

Mając 17 lat, została zgwałcona. Rodzice na początku jej nie uwierzyli

Gdy doszło do tego, miała 17-lat. Gwałt był dla niej traumatycznym i przerażającym przeżyciem. Jednak nie tylko on… To, co działo się później, brak wiary ze strony najbliższych, wmawianie, że musiała coś źle zrozumieć. Właśnie to było najgorsze. Jej tekst powinien przeczytać każdy rodzic. Nigdy nie możemy ignorować czy bagatelizować słów naszych dzieci. Zawsze musimy stać po ich stronie. Poniższy post pochodzi z Facebooka E-klerki, który prowadzi Klara. Dziewczyna po traumie gwałtu.

zgwałcona nastolatka
facebook.com

Obudziłam się dziś taka.
Po nocy pełnej snów o facecie, który mnie zgwałcił.
Lecz nie o tym śniłam.

Śniłam o tym, jak stoi, rozmawia i śmieje się z moją mamą. W osiedlowym sklepie, na podwórku, w moim pokoju, szkole, drodze nad rzekę.

Śniłam o tym, jak po wpadnięciu na taką scenę po raz piąty, pękam. Odciągam ją od niego i z tą samą desperacją, jaką czułam, mając lat 17, tłumaczę jej, że tak nie można, przecież wie, jak mnie skrzywdził, jak może mi to robić? On stoi za nią i spokojnie się uśmiecha, tym swoim pewnym siebie, pełnym wyższości uśmiechem, który miał zarezerwowany tylko dla mnie.

Śniłam o tym, jak moja mama łapie mnie za ręce i najbardziej patronizującym, troskliwym głosem tłumaczy mi, że ja to wszystko źle rozumiem, niepotrzebnie się unoszę, powinnam być mądrzejsza, niż takie wybuchy histerii, przecież wiem, że nikt mnie nie pokocha, jak on.

Śniłam o tym, jak on podchodzi do nas, odgarnia mi z twarzy mokre od łez włosy, lekko podnosi palcem podbródek, wyższość zastępuje czułość, mówi „chodźmy do domu”, a we mnie łamie się serce, dusza, wola i kości.

Śniłam o tym, jak otwiera mi drzwi do domu, a ja przechodzę przez nie, jak przez mentalną gilotynę.

I budzę się, czując się jak najmniej wartościowa istota na świecie, bo nawet w snach, nie umiem się im postawić.
Nawet w snach, nie umiem przekonać mojej mamy, żeby mi uwierzyła.
Nawet w snach, jestem sama, a oni mają siebie wzajemnie.
Nawet w snach, łamię się pod tą rozpaczliwą potrzebą miłości, pod tym odrzuceniem, które fundowali mi rodzice i godzeniem się na krzywdzenie mnie „bo nikt mnie tak nie pokocha”.
Nawet w snach nie umiem im powiedzieć „nie, oboje się mylicie, zasługuję na coś więcej, moja opinia ma znaczenie, moje uczucia są adekwatne, nie jestem rozhisteryzowana, jestem skrzywdzona, a nikt nie słucha”.

Dostaję niezliczone ilości wiadomości, orbitujące wokół tego, jak dzielna, silna, wyjątkowa jestem.
Jak bardzo mnie podziwiacie i chciałybyście być kiedyś na tym poziomie radzenia sobie z traumą, co ja.
Bo to tak odważne mówić o tym otwarcie, tak inspirujące się nie wstydzić.

Tymczasem mogę napisać i sto postów, mogę zbierać pochwały od całego świata, od mojej (bardzo już zmienionej w tym temacie) mamy i terapeutki, przez męża, po setki obcych osób. Mogę dostawać potwierdzenie swojej wartości ze wszystkich stron świata.

Jednak na fundamentalnym poziomie, w głębi siebie, wciąż jestem skrzywdzoną 17-latką, która rozpaczliwie próbuje odzyskać miłość i akceptację swoich rodziców, w wymiarze, do którego byłam przyzwyczajona przez pierwsze 12 lat życia.
Moja samoocena wciąż jest oparta o osobę, którą oni mi narzucili, jako jedyną akceptowalną wersję przyszłości, a która finalnie odebrała mi absolutnie wszystko, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość, w moim życiu i we mnie samej.

To doskonale nawiązuje do mojego wczorajszego tekstu, ominęłam ten fragment, bo nie chcę wyciągać tego tematu przy każdej okazji (chociaż 90% moich problemów ma tam źródła i nawet, jak o tym nie wspominam, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że to tam jest), ale moją główną motywacją do dyplomu z wyróżnieniem jest to, że jemu zabrakło setnych do niego, więc gdyby mi się udało, to znaczy, że w czymś jestem lepsza.

To znaczy, że jego wiedza nie była argumentem, by mi nie wierzyć.
To znaczy, że jego tytuł naukowy nie jest tarczą obronną, za którą może się skutecznie schować.
To znaczy, że jesteśmy równie wartościowi i można nas pociągać do tego samego poziomu odpowiedzialności za nasze czyny.
To znaczy, że może ktoś mi uwierzy, gdy finalnie powiem na głos, kim on jest.

I chociaż puenta pozostaje taka, jak wczoraj; nie potrzebuję tytułu, średniej 5.0, potwierdzenia mojej wartości w oczach innych ludzi, żeby wiedzieć kim jestem, gdzie zmierzam, czego chcę i na co zasługuję.
Na co zasługiwałam od zawsze.

To zupełnie nowe podejście do życia i świata, którego uczę się w bólach. Dosłownych, fizycznych i psychicznych bólach.
Nic z tego, co tu widzicie, nie przychodzi mi łatwo.
Umiem ładnie pisać, ale to nie oznacza, że sobie ładnie radzę, a moje reakcje są równie składne i logiczne, jak zdania, które czytacie.

Ogrom z tego, co piszę, to bardziej wyznaczanie sobie kierunku, niż opisywanie stanu, w którym aktualnie jestem.

Nie mierzę się z moim obecnym życiem, które jest mocnym 10/10.
Dlatego w moich snach (o tej tematyce) nigdy nie ma Piotrka, dlatego ten facet zawsze wygląda tak, jak wtedy, gdy miał 19 lat, dlatego ciągle przewijają się tam moi rodzice i znajomi z gimnazjum.
Mierzę się z życiem, które było tak głęboko traumatyzujące, że pewne kluczowe części mnie, nigdy się z niego nie podniosły, nigdy się nie uwolniły.

Poszłam na trapię, żeby omówić gwałt, ale gwałt był tylko wisienką na torcie, był właściwie dobrym wydarzeniem, bo nic innego, by mnie od tego chłopaka nie oderwało, niż fizyczne i psychiczne zrujnowanie mnie i próby zwalenia odpowiedzialności za to, jak zwykle, na mnie, bez minimalnej nawet skruchy czy woli poprawy.

Tak, gwałt był straszny, wciąż rzutuje na moje życie i mam mnóstwo psychosomatycznych objawów po nim, których nie umiem się pozbyć.
Jednak nie był nawet w połowie tak straszny, jak cała reszta mojego życia, która do niego doprowadziła.

Nie dajcie sobie wmówić, że Wasze cierpienie nie ma znaczenia, bo macie naście lat.
Nie dajcie sobie wmówić, że Wasze uczucia są nieadekwatne.
Nie dajcie sobie wmówić, że Wasze związki są płytkie, bo jesteście niepełnoletni.
Nie dajcie sobie wmówić, że ból, który czujecie, jest wyolbrzymiony.
Nie dajcie sobie wmówić, że Waszą wartość wyznacza to, czy dana osoba chce z Wami być.
Nie dajcie sobie wmówić, że sława, pieniądze, tytuły, intelekt dają taryfę ulgową i prawo do bycia złą osobą.

Może nikt Wam nie pomoże.
Może nikt Was nie zrozumie, nie wysłucha, nie uwierzy.
Jednak błagam Was, nie poddawajcie się w sobie.

Nie poddawajcie walki o siebie.
Nie poddawajcie uczucia, że zasługujecie na coś więcej, niż traktowanie Was jak dodatek do czyjegoś życia.
Nie poddawajcie swojej godności w imię zasłużenia na czyjąś miłość; rodziców, dziewczyny, męża, przyjaciół, fanów.

Jest granica, każdy czuje ją w sobie, u każdego leży w innym miejscu, po której nie ma łatwego powrotu.
Nie ma otrząśnięcia się i ruszenia do przodu.
Jest tylko terapia, ból, udręka, niemożność cieszenia się życiem, na które się zapracowało, lata, bardzo długie lata, pracy nad sobą.
I budzenie się z płaczem, że wciąż ląduje się w tym samym miejscu, rok za rokiem, terapia za terapią, niezależnie od sukcesów, wsparcia, miłości, zawsze kończy się w tym samym miejscu, z którego rozpaczliwie próbuje się wyrwać, od ostatnich 9 lat życia.

Żeby jednak nie kończyć tego tak dramatycznie i przygnębiająco…

Wszystko, czym teraz jestem, co w sobie kocham, na co zapracowałam; relacje z mamą, mężem, przyjaciółmi, ten blog, Wy.
Wszystko opiera się o to cierpienie, które przeżyłam.
Jak widać, trochę mnie zabija, ale to, co mnie nie zabija, wzmacnia mnie i rozwija.
I będzie mnie wzmacniać i rozwijać, aż będę dość silna i dość poukładana, by umieć sobie z tym bólem poradzić.
Nie na chwilę, na zawsze.
A cała wiedza, mądrość, doświadczenia i empatia, jakie zdobyłam po drodze, zostaną ze mną.
Nie na kilka trudnych lat, na zawsze.

Może za 2, może za 5, a może za 10 lat, ten ból przeminie, moja 17-letnia ja będzie spokojna i dumna. Moja samoocena będzie opierała się o mnie. Moja pewność własnej wartości będzie niezachwiana.
Wiem, że tak będzie, bo czuję, jak każdy tydzień, każdy tekst, każda terapia, każda refleksja, przybliżają mnie tego miejsca.

Jednak dziś płaczę.
Dziś wciąż jestem dość daleko, by widzieć światełko w tunelu bardziej jak gwiazdy na niebie, niż odległe latarnie pobliskiego miasta.
Dziś wciąż nie jestem tą wersją siebie, którą chcę być, ale to ok.
Życie to droga. I sinusoida!

Nie myślcie więc o mnie w kontekście „nigdy tam nie dotrę”, bo ja też jeszcze *tam* nie jestem.
I jeszcze tony mądrości przeze mnie przejdą, zanim się tam znajdę, więc zwalcie trochę winy na mnie, że jeszcze nie napisałam Tego Tekstu, Który Wszystko Dla Was Zmieni, bo sama na niego nie wpadłam.

A w oczekiwaniu na niego, szukajcie swojej siły przede wszystkim w sobie.
Pracujcie nad swoją samooceną i chrońcie ją przed ludźmi, którzy będą próbować Was z niej ograbić, dla swoich własnych celów.
Dosłownie (!) nie ma w życiu nic ważniejszego, niż świadomość swojej wartości.
Swoich dobrych i złych stron; podziwu dla jednych i cierpliwej konsekwencji w pracy nad drugimi.

Bądźcie dla siebie dobre, bo jeżeli nie nauczycie się kochać samych siebie, szczególnie wbrew ludziom, którzy próbują Wam wmówić, że nie zasługujecie na samoakceptację, nie będzie później takiej ilości miłości, pieniędzy, podziwu, używek, sławy i troski, która wypełni tę ziejącą dziurę.

Parafrazując moją ulubioną Noblistkę:
„Można nie kochać się i żyć – ale nie można owocować”

Źródła: www.facebook.com
Fotografie: www.facebook.com
[mashshare]